Sabaidee
Wrocilismy z trekingu.
Gory, dzungla, upal, ulewny deszcz, bloto po kolana, pijawki wylazace z ziemi i wpelzajace do butow, piekne widoki, wioski pelne dzieciakow, wiejski kowal ktory zamiast kowadla uzywal starego, amerykanskiego pocisku, zupa ze swiezego bambusa i wodka z ryzu pita z wodzem wioski to tylko kilka atrakcji ;) Bylo rewelacyjnie i zalujemy ze nie wybralismy sie na dluzej aby wejsc jeszcze glebiej w gory. Nastepnym razem do Laosu trzeba przyjechac na miesiac albo i dluzej, fascynujacy kraj. Zdecydowanie jedna z najlepszych czesci naszej podrozy.
Jestesmy spowrotem w Vientiane. Wczoraj zawiazala sie "polska impreza" z Arturem z ktorym bylismy na trekingu i Rafalem ktorego poznalismy tutaj juz wczesniej.
Co ciekawe wszyscy podrozujacy rodacy ktorych do tej pory spotkalismy nie mieszkaja w Polsce.
Bylo piwko i rozne takie nad brzegiem Mekongu ale atrakcja wieczoru byla laotanska wersja "No woman, no cry" Boba Marleya ;)
Marley to chyba najbardziej zameczany trup na swiecie, slychac go wszedzie. Podobnie Che Guevara, jego widac wszedzie.
Wieczorem ruszamy na poludnie Laosu do Pakse, znow 13 godz w autobusie. Czasem czuje jakbym juz mieszkal w pociagach i autobusach, taki drugi dom ;)
pracujemy nad przyjaznia polsko-laotanska ;) Lao Hai czyli alkohol ryzu
wiecej zdjec w albumie Laos
Saturday, April 22, 2006
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment